Niektórzy ludzie, kiedy zdają sobie sprawę z tego, że przybyli na wadze, robią się zgorzkniali i zamiast dostrzegać piękno letniej pory roku, zaczynają zrzucać winę na wagę, lustro albo sprzedawcę w sklepie odzieżowym. Wczorajszego pogodnego dnia przypomniałem sobie, że ja również do nich należę.
Zamiast więc wyrzucać przez okno wagę, skorzystam ze sposobności i wyżyję się na sprzedawcach (z góry dziękuję za uczestnictwo w tej terapii urażonych przeze mnie znajomych pracowników mieleckich sklepików i zapraszam do śmiałego komentowania).
Już dawno nie zaglądałem do mieleckiego „Pasażu”, a jeszcze dawniej nie wchodziłem na samą górę (może dlatego, że coraz częściej nie mam ochoty wspinać się po schodach). Wybrałem się tam wczoraj, żeby rozejrzeć się za jakimiś spodniami. W końcu znalazłem i kupiłem po tym jak sklepikarka zapewniła mnie, że rozmiar XXL będzie dla mnie odpowiedni. To moja pierwsza część garderoby powyżej XL – trzeba to było jakoś uczcić, dlatego kupiłem duże lody w cukierni piętro niżej.
Ale mniejsza o spodnie i siłę mojej woli. „Pasaż” – jak by nie było pierwsza (właściwie druga po „blaszaku”) mielecka galeria handlowa, jaką pamiętam – wygląda prawie dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy tu byłem po raz pierwszy, czyli 16 lat temu.
Ta sama klatka schodowa łącząca parking z pierwszym piętrem, nad której wejściem umieszczono tablicę: „muzeum PRL” (nie jestem do końca pewien, czy faktycznie widziałem tę tablicę, czy tylko mi się wydawało – tak czy inaczej z pewnością by tam pasowała).
Ci sami sprzedawcy. Chociaż nie – to nie możliwe! Przecież niektóre z tych dziewczyn w roku 2000 dopiero się rodziły. Zmyliła mnie charakterystyczna dla tego miejsca strategia: Zamiast tracić kalorie na niepotrzebne uśmiechy (podobno na uśmiech pracuje aż 22 mięśni twarzy!) czy – nie daj Boże! – przywitanie gościa, większość (nie wszyscy!) sklepikarzy „Pasażu” przybierają pozę zimną i obojętną.
Właściwie to genialny marketing! Potencjalny klient natychmiast uzmysławia sobie, że to nie sklep potrzebuje jego, ale on sklepu. Wniosek może być tylko jeden: skoro moja tu obecność to ogromny przywilej, towar musi być tak cenny, że głupotą byłoby wyjść bez dokonania zakupu. Dobrze, że właściciele sklepów w paryskich czy berlińskich galeriach nie odkryli tego sposobu – jeszcze by zaczęli odnosić podobne sukcesy do mieleckich!
Co jeszcze sprawiło, że zanim rozmiar zakupionych spodni przypomniał mi o przemijającym czasie, miałem wrażenie, że nadal mamy rok 2000? Te same, a może jeszcze większe pustki. „Pasaż” to jedyna galeria, w której prawie za każdym razem kiedy ją odwiedzam spotykam więcej sprzedających niż kupujących.
Wczoraj było tam tak cicho, że wydawało mi się, że słyszałem świerszcza. A może ci milczący sklepikarze to nie genialna strategia, ale zwykłe osłupienie. Może oni chcieli mnie miło przywitać, ale obecnością klienta byli tak zdziwieni, że pozapominali języków w… Sam już nie wiem.
Ciekawy jestem jak „Pasaż” zamierza przetrwać wzrastającą konkurencję. Za parę tygodni otworzy swoje wrota największa do tej pory galeria w naszym mieście. Czy Pasażyści zamierzają się bronić? A jeśli tak, to czy poprzez zaoferowanie mielczanom czegoś lepszego, np. profesjonalizmu czy miłej atmosfery (której – obym się mylił! – po firmie E.Leclerc zmuszającej klientów w Rzeszowie i Krakowie do długiego marszu, żeby w końcu móc otrzymać przywilej wejścia do sklepu – nie spodziewam się)?
Czy też – na wzór niektórych sklepikarzy z ul. Niepodległości, którzy dziesięć lat temu protestowali przeciwko Tesco bezczelnie oferującemu mielczanom niższe ceny – posuną się do metod mafijnych (legalnych oczywiście – miejscy radni mogą zamykać sklepy nie łamiąc ani jednej ustawy)?
Najciekawsze jest jednak to, że podczas wczorajszej wizyty widziałem te same sklepy, które pamiętam z roku 2000. Chyba nawet karuzela i kiwający konik na monetę stoją tu od samego początku. Oznacza to, że można w Mielcu nie szanować klienta, a ten i tak będzie posłusznie wracał – może nie tak często jak – gdyby był potraktowany miło, ale wróci, wróci! Zamiast drapania się po głowie patrząc na – wydawałoby się – mało-efektywny sposób prowadzenia handlu, powinienem chyba zapytać samego siebie: czy nie było w Mielcu innego sklepu ze spodniami XXL?
No i jeszcze jedna refleksja – muszę zacząć biegać.
Greg Pawlik
Zapraszam na blog: facetzmielca.org
Pasaż lata 90-te.