W ostatnią niedzielę w Mielcu odbyły się wybory uzupełniające do Rady Miasta. Było 4 kandydatów i prawie 3000 osób uprawnionych do głosowania. Wybory wygrała Jolanta Wolska. Od drugiej Krystyny Olechowskiej dzielił ją zaledwie jeden głos (77 vs. 76). Jak się okazało, do urn przyszło tylko 216 mieszkańców, co daje nieco ponad 7 procent frekwencji. Wstyd!
Oprócz Jolanty Wolskiej i Krystyny Olechowskiej do walki o fotel radnego stanęli Łucja Bielec (która otrzymała 50 głosów) oraz Mariusz Mazur (11 głosów). Łącznie oddano 214 ważnych kart do głosowania.
Dużo osób obecnie uważa, że w Polsce istnieje zagrożenie dla demokracji (przypominam, że demokracja oznacza rządy obywateli). Tymczasem gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że tylko 7% wyborców jest zainteresowanych tym, kto będzie ich reprezentował w Radzie Miasta. A pozostali? Brak decyzji też jest decyzją.
Czym jest podyktowany ten stan rzeczy? Być może mieszkańcy uważają, że ich głos nic nie zmieni. Jak widać, może – przecież to właśnie jedna karta zadecydowała o wyniku wyborów.
Polacy żądają demokracji. Okazuje się jednak, że gdy już dostaną ją w najczystszej postaci (bo przecież wybory to obok możliwości publicznego manifestowania swoich poglądów, jedna z najważniejszych cech ustroju demokratycznego), to nie potrafią tego wykorzystać. Zdają się na innych. Decyzję podejmuje 7% społeczeństwa. To ma być demokracja? Wstyd!
Kamel
PS: Czekam na komentarze narzekające na pracę nowej radnej. Z ogromną satysfakcją zapytam wówczas: a czy Ty poszłaś/poszedłeś na wybory?