Media i współczesna kultura zaszczepiły w ludziach zupełnie absurdalne przekonanie, że jedynie życie, w jego najlepszej wersji, może być przedmiotem debaty, masowej kultury, reklamy, natomiast śmierć należy wypchnąć z kadru naszej codzienności. Tak jakby nie istniała.
Jest to o tyle absurdalne, że jednocześnie w mediach, szczególnie filmach, krew płynie rzeką, ludzie giną masowo, a cierpienie typu obdzieranie ze skóry, oglądamy jedząc chipsy. Ale jakoś nam wmówiono, że to tylko wirtualna, rozrywkowa rzeczywistość, nic nie mająca wspólnego z codziennością. Czyli z tą naszą śmiercią, o której staramy się nie myśleć, którą upchnęliśmy wraz ze starą babcią w domu opieki, czyli umieralni, albo z kalekim dzieckiem, którego nie odbieramy ze szpitala. I jakoś na to nasze codzienne zaburzenie dysocjacji tożsamości, osobowość mnogą, dotychczas się godziliśmy.
No i wziął się i przyszedł covid19.
I zaczął na początek wybierać tych, którzy i tak za chwilę by umarli, czyli ludzi starych. I jaki lament się rozległ, że właśnie umarła na covid19 babcia, lat 92, czy 83 letni dziadek, a nawet 71 letni pan z chorobami współistniejącymi.
Bo przecież powinni żyć. I że to niesprawiedliwe. I że rząd za mało robi, a minister Niedzielski winien podać się do dymisji.
Wszyscy chcą żyć. Mam wrażenie, że im kto starszy, tym bardziej stara się zabezpieczyć przed śmiercią, która przecież ma znacznie bliżej do starego, niż do młodego człowieka. A może właśnie dlatego.
15 lutego kończę 70 lat. Zastanawiam się czasem, jaki będę, gdy Bóg pozwoli dożyć np. do 85 lat. Czy będę dalej kurczowo trzymał się życia, w tej lub kolejnej pandemii, czy może jednak machnę ręką i powiem – wszystko jedno. Bo umrzeć i tak trzeba, a covid wcale nie musi być najgorszą alternatywą. Przez ostatni rok żyję z jego świadomością, ale jednocześnie z wewnętrznym przekonaniem, że mnie to nie dotyczy. Już prawie rok czasu, jak chodzę co dnia do pracy, firmę, którą kieruję,covidowe nieszczęścia raczej omijają, ot pojedyncze przypadki, mnie także, jak do tej pory,covid nie dotknął.
W drugiej fali pandemii zmarło pięciu moich znajomych, ale to zasadniczo nie zmieniło mojego podejścia do choroby. Równocześnie obserwuję, jak wielu innych znajomych w podobnym do mojego wieku, zaryglowało się w swoich domach i nie odwiedzają nikogo, nawet wnuki mają do nich wstęp wzbroniony. Czekają na cud szczepienia, który – wg słów premiera, któremu wierzą – ma odmienić ich bytowanie, to znaczy sprawić, że znowu będzie jak przez pandemią, a oni będą żyli jak dawniej i może nawet nadal nie będą myśleli o śmierci. O tej śmierci, która tak lubi starych ludzi.
A wielką zasługą tego wirusa jest brutalne przypomnienie ludziom, że śmierć nie jest jakimś wirtualnym bytem, po którym następuje kolejne wirtualne życie, ale że jest częścią życia tego prawdziwego, jedynego i niepowtarzalnego.
Śmierć jest częścią życia. To taki stary bon mot, ale warty przypominania wciąż na nowo.
Rządzący, pewnie we wszystkich krajach, może za wyjątkiem Chin, obiecują wyborcom, że już niedługo, już za małą chwilę, jak tylko wszystkich zaszczepimy, to powrócimy do „normalnego” życia, jak przed epidemią. Czyli znowu młodsi będą podróżowali po świecie, znowu korzystali z życia na maxa, a głupią śmierć zamkną ponownie z babcią w umieralni. By nie psuła nastroju zabawy. A jednocześnie ta babcia, która nie ma siły, by dojść na szczepienie, która nie ma siły by chodzić, i którą koś przywozi w przychodni, tak bardzo chce nadal żyć, że godzi się na to wszystko, wierząc bardziej panu premierowi niż Panu Bogu, z którym jakoś nadal nie chce mieć nic wspólnego.
Na tych obietnicach covidowych niedrlandów opiera się masowe zaklepywanie przez ludzi młodszych miejsc w hotelach i biurach podróży na zbliżające się lato. Na tym opiera się nadzieja starych, że jeszcze nie umrą. Choć często już od dawna nie żyją, tylko wegetują.
I wszyscy wierzą, że kiedyś, po szczepieniach, będzie jak było dawniej.
Ale tak nie będzie. Jestem o tym przekonany. To wszystko, co nam mówią rządzący i w co sami bardzo chcemy wierzyć, to nieprawda. Jak pomyśleć i popatrzeć wokoło, to łatwo dojść do wniosku, że pandemia i wciąż nowe mutacje wirusów już będą z nami jak nie na zawsze, to na bardzo długo.
I jedynym, co będzie chroniło przed chorobą, to naturalna odporność człowieka. A że ta maleje w miarę używania życia i starzenia się, to dziadkowie, ja też, będą umierali częściej i więcej. Jeśli – w co mało wierzę – covid wymusi na ludziach zdrowy styl życia, zwiększający odporność, to będzie to druga jego wielka zasługa. Gdy ludzie wyszczupleją, będą uprawiać sporty, przestaną jeść cukier i inną gównianą żywność, to może jakoś wygramy z pandemią.
Jak na razie proponuje nam się wygodne, lekkostrawne lekarstwo: zaszczepisz się, będziesz odporny, będziesz żył jak dawniej. Jego odpowiednikiem jest cudowne lekarstwo na odchudzanie: możesz jeść ile chcesz a i tak schudniesz. I oba są nieprawdziwe.
Na początku pandemii pisałem, że trzeba będzie ją traktować jak grypę. Tyle że bardziej śmiertelną. I wszystko wskazuje, że przeczucie mnie nie myliło.
Myślę, że ze śmiercią, nawet częstszą niż do tej pory, ale nie naszą, łatwiej będzie się nam oswoić niż z ograniczeniami typu zakaz podróżowania do „ciepłych krajów”, huczne balangi, wielkie spotkania. Szczególnie młodym, mniej narażonym.
A czegóż nie zrobimy, by przywrócić swój dawny, piękny, rozrywkowy świat. Nawet jak przed każdym wyjazdem za granicę będą nam wbijali do paszportu potwierdzenia, że właśnie przeszliśmy szczepienie, że jesteśmy uprawnieni i bezpieczni dla otoczenia, też – po protestach – do tego przywykniemy.
A niektórzy, dla wygody i łatwego dostępu do rozrywki, dadzą się zaczipować, gdy pojawi się taka możliwość wsparta zachętami.
Bo będzie tylko gorzej.
Władze wykorzystają epidemię bezwzględnie i do końca, by bardziej jeszcze kontrolować społeczeństwo. A danie możliwości rozrywki jest tym, co daje punkty władzy i pozwolenie na niegodne działania. Chleba i igrzysk.
Głęboko w każdym chyba z nas tkwi przekonanie, że nie zostaliśmy stworzeni (w tym słowie zawiera się wersja i dla wierzących w Boga i dla tych, których ukształtowała ewolucja i pierwotny wodór), żeby wciąż żyć ze świadomością przemijania i końca.
Buzuje w nas pragnienie życia bez kresu, życia wiecznego. A im kto starszy, tym bardziej – tak obserwuję – chce żyć. Stąd wynalazki to życie przedłużające, dające – jak nie dzisiaj, to kiedyś – nadzieję na nieśmiertelność. Tu, na Ziemi. W tym życiu. Narodziliśmy się z pragnieniem nieśmiertelności. I z nim żyjemy. Jedni do śmierci, która jest tylko częścią ich drogi, inni, nie wierzący w drugą część, dopóki jeszcze są sprawni, a minister Niedzielski daje nadzieję, że jeszcze choć trochę.
A śmierć stanowi, oprócz narodzin, najważniejsze wydarzenie, do którego dojrzewamy każdego dnia. Ale tego staramy się nie zauważać. A często naprawdę nie widzimy. I wydaje mi się, że z wiekiem coraz bardziej ślepniemy na śmierć.
I covid zrobił społeczeństwu dobry uczynek, że przypomniał mu o śmierci. Ale na razie mało skutecznie.
Więc póki co szykujcie się do zabawy, panie i panowie. Niech żyje bal. Poszczepionkowy. Bawmy się, nawet jak już nie możemy zejść z łóżka.
Andrzej Talarek
Fot. Krzysztof Lozowski – Bal maskowy