Prywatność w erze fejsbuka jest pojęciem cokolwiek trącącym myszką. Nadal jednak jest wartością, której wielu z nas stara się bronić przed głodnym sensacji tłumem. Dlatego też nie publikuje na fejsie swoich zdjęć jak i informacji o sobie i swej rodzinie lub robię to w minimalnym stopniu.
Moja obecność w przestrzeni publicznej jest dość szeroka, ale staram się, by ograniczyć ją do tego, co piszę, a nie do tego, jak wyglądam, co robię, co robi moja żona czy dzieci. To jest moja prywatność, do której zapraszam rzadko i ostrożnie. W tym, co publicznie piszę, co publicznie mówię, jestem osobą publiczną i przygotowaną, że wielu ze mną się nie zgodzi lub mnie skrytykuje. Ich prawo, moje ryzyko. Szczególnie wtedy, kiedy moja opinia wpływa na samopoczucie lub nawet zdrowie osób postronnych. Dlatego ważę słowa i staram się mieć rozeznanie tego, co mogę, co wypada, co prawnie dozwolone.
Jednocześnie jednak, jako obywatel miasta i państwa, chcę być informowany rzetelnie i zgodnie z zasadami współżycia społecznego o sprawach publicznych, ważnych dla mnie i społeczności. Także wtedy, kiedy sprawy publiczne zachodzą na sprawy prywatne osób publicznych.
To delikatna materia i granica niewyraźnie zarysowana. Pomiędzy tym, co publiczne, czyli należące także do ludzi wokół osoby publicznej, a co jej własne, którego strzeże i nie pozwala na wgląd innym. Poczytałem trochę na ten temat i nie odważyłbym się wyrokować jak sędzia, kiedy można upublicznić prywatność osoby publicznej, a kiedy tej prywatności należy strzec.
Czyli kiedy prywatność człowieka staje się zgodnie z prawem publiczna.
Dlatego nie powiem, że stan zdrowia Prezydenta Kozdęby jest wyłącznie jego sprawą, albo że jednak jest sprawą publiczną, sprawą społeczeństwa, które go wybierało, i które od już bardzo długiego czasu pozbawione jest informacji o faktycznym stanie zdrowia i kondycji Prezydenta. A wiemy, że chodzi nie o chorą nogę czy płuca, ale o chorą głowę.
A w tle jest zdolność do kierowania tym wielkim i delikatnym organizmem, jakim jest duże dość miasto, z jego problemami, z jego perspektywami, nadziejami ludzi na rozwój swój i miasta, z obawami ludzi związanymi choćby z niedawnym rankingiem Mielca jako miasta upadającego.
Powiem, że nie podoba mi się ta ze wszech miar dziwna sytuacja, kiedy nie można dowiedzieć się prawdy tak ważnej dla mielczan. Kiedy wszyscy, od lewa do prawa, od gazet poprzez portale internetowe, najpierw długi czas udają, że sprawy nie ma, potem zadowalają się lakonicznym, nic nie mówiący zdaniem że leczenie trwa i idzie w dobrą stronę. Nikt nie pyta, nikt nie docieka, nawet jak coś się pokątnie dowiedział, to dla dobra milczy. Dla dobra? Czyjego? Jakiego?
Dla dobra Prezydenta? Mam wielkie wątpliwości, czy to jest dobro. Bo jak zdrowienie postępuje, to najlepiej powiedzieć pełną prawdę. A jak nie postępuje, jak szanse na pełne wyleczenie są małe, to po co udawać? Jakie dobro się poprzez takie działanie stworzy?
A może to milczenie jest w interesie różnych koterii? Także tych wokół Prezydenta. Ale nie tylko. Sądząc na chłodno, można domniemywać, wszyscy mają interes, by niczego nie powiedzieć. I PO, I PiS, i Nasz Mielec, czyli też PO. A nawet SLD. Tylko czy to wtedy też będzie dobro?
A może złem jest, kiedy mielczanie są traktowani jak ta ciemna masa, której można powiedzieć, albo i nie. Jak się zechce. Prawo do informacji publicznej, wolne media, dobro człowieka…. To wszystko tu się miesza jak w tyglu i nikt do końca nie wie ani co z tego będzie, ani kto ma rację.
Ale jak nie zadawać pytań, kiedy czyta się komunikat urzędu miasta z maja: …”prezydent dwa najbliższe tygodnie spędzi w szpitalu. … prezydent obecnie ma się dobrze … …. jest w dobrej kondycji i ma nadzieję, na szybki powrót do zdrowia i pełnienia swoich obowiązków…. Pracownicy urzędu proszą mieszkańców o nierozpowszechniania nieprawdziwych i niesprawdzonych informacji”….
A w drugiej połowie sierpnia…”władze urzędu proszą mieszkańców o poszanowanie prywatności prezydenta Kozdęby”…
Ja osobiście oczekuję, że sam Pan Prezydent zabierze głos w tej ważnej dla miasta sprawie, a nie będą za niego mówili wynajęci urzędnicy.
Andrzej Talarek